czwartek, 11 grudnia 2014

Domowy jogurt naturalny - warto spróbować!

Czy czytaliście kiedyś skład najzwyklejszego jogurtu naturalnego ze sklepu? 
Masakra... Nie wspominając już o tych wszystkich owocowych, pitnych lub typu Monte!

Co to za zagęstniki, wypełniacze, żelatyna?! Czy to w ogóle ma coś wspólnego z jogurtem powstającym na bazie mleka i fermentacji, czy tylko przy mleku leży w sklepowej lodówce???

Przez wiele lat nie przejmowałam się tym za bardzo, ale gdy zrobiłam się trochę bardziej świadoma, zaczęło mnie to uwierać. Jeszcze jakiś czas chodziłam smętna i od czasu do czasu kupowałam, tym bardziej że wcześniej zdążyłam uzależnić od tego moje starsze dziecię!

Pewnego dnia coś mnie tknęło i pomyślałam, czy nie da się takiego jogurtu zrobić samodzielnie, przecież kiedyś ludzie robili... Zajrzałam do internetu i nadeszło wybawienie z moich opresji:P

W internecie znajdziecie dużo różnych przepisów, ja dzisiaj przedstawię wam mój, który oczywiście wydaje mi się być najlepszy, najprostszy i najszybszy:)

Co potrzebujemy:

1l mleka (od krowy, z mlekomatu, ostatecznie świeże pasteryzowane w niskiej temperaturze)
1 kubeczek jogurtu naturalnego z Lidla z certyfikatem BIO
garnek do podgrzania mleka
gliniane naczynie lub termos

No tak przepis nie jest ideałem, bo tak czy siak musisz kupić jakiś jogurt naturalny, na dobry początek musisz mieć odpowiednie bakterie, które rozpoczną proces fermentacji.

Aby nasz jogurt docelowy był jak najzdrowszy polecam zainwestować i kupić DOBRY jogurt.

Osobiście polecam ten:


Kupujemy go w Lidlu za jakieś 1,20 zł i rozmnażamy go, aby uzyskać 1l jogurtu !
Mamy pewność co do jego jakości i jakości mleka z jakiego powstał!

Więc robimy to tak:

  1. Mleko podgrzewamy lekko do takiej temperatury, aby było przyjemnie ciepłe, a zanurzywszy palec nie oparzymy się. Mleko pasteryzowane nie ma sensu zagotowywać ponownie, a takie surowe aż szkoda, ma w sobie tyle cennych rzeczy, że po co je tracić? Po za tym świeże, niepasteryzowane mleko ma obojętne pH zważywszy na równowagę kwasowo-zasadową, natomiast takie przepasteryzowane jest silnie kwasotwórcze!

2. Podgrzane mleko przelewamy do glinianego dzbanka, jeśli takiego nie masz to sobie kup, bo to świetna inwestycja do kiszenia wszelkich kiszonek, od jogurtu poczynając, poprzez zakwas na żurek, barszcz, czy po prostu kiszone ogórki lub kapustę! U mnie w domu mam już trzy takie :)  No ale jeśli jeszcze takim nie dysponujesz czytałam, że nadaje się tez termos, chodzi o coś co długo utrzymuje temperaturę wewnątrz.

3. Do mleka dodajemy cały jogurt i dobrze mieszamy, najlepiej trzepaczką, nakrywamy ściereczką.

4. Odstawiamy naczynie w ciepłe miejsce i już po 24 h (czasem szybciej, zależy jaką masz temperaturę w domu) cieszymy się swojskim jogurtem naturalnym!


Fajny biznes, kupując do tego najdroższe mleko z mlekomatu za 3 zł masz 1l jogurtu za 4,20 zł ,w którym wiesz co jest i wiesz że jest żywy (zjadasz żywe bakterie, które wspomagają twoją florę jelitową to lepsze niż Actimel - nie przepłacaj).

Uwaga! Taki jogurt ma trochę glutowatą, jakby śliską konsystencję, to normalne i trzeba się do tego przyzwyczaić. Można zostawić sobie szklankę jogurtu, aby nim zaszczepić następną porcję mleka. Z doświadczenia jednak wiem, że po 3 razach coś już nie gra i jogurt nie chciał dojść do tak gęstej konsystencji jak za pierwszym razem.

Nie żałuję sobie i teraz za każdym razem zaszczepiam nowym zakupionym w Lidlu, to i tak się opłaca!

Jogurt zjadamy sam w sobie, dodaję do dipów, używam nawet zamiast maślanki do chłodnika litewskiego.
Najczęściej jednak miksuję go w blenderze kielichowym razem z owocami.

Tutaj fantazja nie ma granic, jednak najczęściej dodaję banany dla słodyczy i np. zamrożone jagody lub borówki, maliny, truskawki, owoce z kompotu, w ostateczności nawet trochę dżemu czy powideł wystarczy aby nadać mu owocowy ton.

Jeśli lubisz słodycz dodaj miód, melasę z karobu, syrop klonowy lub namoczone wcześniej daktyle (połóż je na sam dół zanim wlejesz jogurt).

Po ukiszeniu jogurt wytrzymuje w lodówce do 3 dni? Może dłużej, nie wiem, bo zawsze znika wcześniej!:)

Smacznego!


poniedziałek, 8 grudnia 2014

Ocet pomarańczowy, czyli jak umilić sobie sprzątanie?

Witajcie!

Ostatnio na Pintereście znalazłam ciekawy przepis jak ze zwykłego octu zrobić ocet o zapachu pomarańczy.
To bardzo dobre rozwiązanie szczególnie dla tych, którzy nie przepadają za zapachem octu spirytusowego i ciężko przez to im się przestawić na ekologiczne czyszczenie domu.

Tak więc przepis wypróbowałam i jestem zadowolona z efektu, więc chcę wam przekazać tą wiedzę :)

Do zrobienia tej mikstury potrzeba:

słoik litrowy
skórki po pomarańczach (mogą być też po cytrynach lub innych cytrusach)
ocet spirytusowy
trochę czasu

Teraz rozpoczął się sezon na tanie cytrusy, na pewno każdy z was ma w domu takich zjadaczy, którym aż się uszy trzęsą na widok pomarańczy lub mandarynek. U mnie w domu jest takich dwóch: mąż i najmłodsza córka. Zbieram te skórki po nich do woreczka i trzymam w lodówce, jak uzbiera się ich objętościowo tyle ile zmieści się w litrowym słoiku, wkładam je do niego i zalewam zwykłym octem spirytusowym. Zamykam dekielkiem i naklejam naklejkę z datą nastawu. 



Tak przygotowana mikstura ma czekać 2 tygodnie. Od czasu do czasu możemy zawartość przemieszać. Nie musi stać w lodówce, wystarczy umieścić słoik w szafce lub na regale w spiżarni czy piwnicy. Po dwóch tygodniach odlewamy ocet do szklanej butelki, a skórki wywalamy i koniec!


W taki oto sposób otrzymujemy ocet, który pięknie pachnie pomarańczami, możemy go wykorzystywać do mycia po prostu wszystkiego! Ostatnio za pomocą tego octu i samej tylko sody doprowadziłam wannę do stanu używania :)

Polecam do mycia podłóg!

poniedziałek, 24 listopada 2014

Domowe, naturalne sposoby na bolące uszko

Witajcie!

Ponieważ ostatnio po raz pierwszy w mojej karierze mamy dotknął nas problem bolącego uszka postanowiłam napisać wam jak sobie z nim poradziłam domowymi i naturalnymi sposobami.

Pierwszą pomoc na bolące ucho można ująć w kilku prostych zabiegach, które większość z was będzie mogła zrobić w domu od razu z kilku dostępnych składników.

1. Ciepła oliwa z oliwek z czosnkiem.


Tutaj potrzebujemy jedynie dwóch składników: oliwy z oliwek (najlepiej certyfikowana z pierwszego tłoczenia na zimno) i duży ząbek czosnku. Jeśli nie masz w domu aktualnie oliwy użyj innego oleju, staraj się jednak aby był to olej pełnowartościowy, czyli tłoczony na zimno! Do małego kubeczka czy miseczki wlewamy około 3 łyżek oliwy i dodajemy wyciśnięty przez praskę ząbek czosnku. Mieszankę pozostawiamy na przynajmniej 30 minut. Kiedy uszko boli 30 minut zda się długo, ale warto poczekać, aby zawarta w czosnku allicyna zdążyła swobodnie i w dużej ilości wydzielić się do oliwy. Jeśli nie musisz się spieszyć to wydłuż ten czas do 2 godzin. Następnie przecedź oliwę przez małe sitko, aby nie było kawałeczków czosnku.


Teraz potrzebujesz pół szklanki gorącej wody, łyżeczkę i zrobiony przed chwilą macerat. Zanurzamy łyżeczkę w gorącej wodzie na chwilkę, aby się ociepliła. Wyciągamy, przecieramy chusteczka jednorazową i sprawdzamy czy nie jest za gorąca (aby przy dotknięciu uszka nie zabolało maluszka). Nabieramy na nią odrobinę oliwy (około 3 do 5 kropli). Czekamy chwilkę, aby oliwa ogrzała się od łyżeczki, sprawdzamy palcem, aby była przyjemnie ciepła, ale nie gorąca!! Nie zwlekając nalewamy do bolącego uszka i staramy się zagadać malucha, aby spokojnie poleżał (im dłużej tym lepiej do 3 minut), po czym przewracamy dziecko na druga stronę, aby nadmiar oliwy wypłyną. Wkładamy watkę do uszka i zakładamy opaskę lub bawełnianą czapeczkę. Ciepło to podstawa! W razie konieczności można ten zabieg powtarzać co godzinę, szybko przynosi ulgę. Dla podtrzymania efektu przez 2-3 dni zakraplam uszko rano i wieczorem. 
Dzięki Bogu nie zdarzyło nam się jeszcze wylądować z powodu ucha u lekarza. Koleżanka stosując tą i inne metody wyleczyła swoją córkę zamiast zastosować antybiotykoterapię doustną, która zlecił lekarz!

Tą metodę zastosowałam u swojej 1,5 rocznej córeczki przy pierwszych oznakach bólu. Była marudna i płaczliwa, kilka razy dotykała ucha i mówiła "ała". Jednak gdy dotykałam nasady ucha, przy końcu żuchwy to nie płakała z bólu, więc stan zapalny był niewielki. Zadziałało prawie od razu, czyli po 10 minutach miałam dziecko jak nowe :)

Uwaga! Jeśli zachodzi podejrzenie pęknięcia błony bębenkowej nie należy niczego zakraplać do ucha!

2. Oliwa wymieszana z olejkiem lawendowym.


Równolegle z metodą pierwszą zaaplikowałam córce łyżkę oliwy z oliwek wymieszaną z 10 kroplami olejku lawendowego. Zaaplikowałam oczywiście na skórę, czyli zamoczyłam palce w takiej oliwie i wysmarowałam skórę za i pod uszkiem. 


Olejek lawendowy działa odkażająco i przeciwbólowo, a przy tym pięknie pachnie :)

3. Ciepły okład z ziaren fasoli lub soli morskiej.


Podstawą leczenia zapalenia ucha jest ciepło, uszko musi mieć ciepełko. Więc okłady rozgrzewające są wskazane. Do czystej bawełnianej skarpetki wrzucamy ziarna fasoli i podgrzewamy w mikrofalówce. Ziarna długo trzymają ciepło, robimy z niej okłady. Można zastosować plastikową butelkę z ciepłą wodą, położyć się na niej chorym uchem, ale w przypadku małego dziecka może być to trudne.


Innym sposobem jest wypełnienie skarpetki solą morską i podgrzanie jej w mikrofalówce. Jeśli nie masz mikrofalówki sól można podprażyć na suchej patelni, a następnie wsypać do skarpetki. Sól morska ma podobno właściwości wyciągające nadmiar wilgoci, a ciepło upłynnia różnego rodzaju wydzieliny w uchu wewnętrznym lub środkowym, które są powodem bólu. Osobiście jeszcze nie próbowałam.

Wszelkie okłady stosujemy zawsze pod rodzicielską kontrolą, 
najpierw sprawdzamy czy nie są za gorące.


Po takim okładzie nie powinno wychodzić się na dwór!

4. Olejek z oregano.


Na szczęście nie byłam do tego zmuszona, ale słyszałam o tym już nie pierwszy raz, że olejek z oregano przydaje się również przy zapaleniu ucha. Krople olejku nakładamy na patyczek do ucha i delikatnie, nie za głęboko wkładamy do uszka. Uwaga może i powinno szczypać, dziecko może to źle znosić jako samo w sobie nie przyjemne doświadczenie, ale jeśli ma przynieść wyzdrowienie zamiast antybiotyku, ja bym spróbowała!

5. Wspomaganie organizmu w infekcji.


Równolegle z tymi metodami stosujemy wszystkie inne uniwersalne metody leczenia domowego, które pomagają organizmowi w walce z infekcją. Ja uruchamiam podawanie takich specyfików jak:
  • duże dawki lewoskrętnej witaminy C, pobieranej wraz z sokiem owocowym z sokowirówki dla lepszego wchłaniania lub porcją owoców czy warzyw,
  • super tonik 5 razy dziennie (o toniku pisałam tu ),
  • wywar z kurkumy, o którym napisze niebawem
  • rumianek do picia.
I wszystko co mi jeszcze przyjdzie do głowy i na co starczy mi czasu :P

Jeśli sprawdzaliście któreś z tych metod o których pisałam lub znacie inne skuteczne, zachęcam do dzielenia się tym doświadczeniem w komentarzach :)

wtorek, 18 listopada 2014

Super tonik zamiast antybiotyku!

Niedawno dostałam od znajomej przepis na "super tonik", który pomaga w podniesieniu odporności, ale dobrze się sprawdza także podczas infekcji. Ostatnio testujemy na sobie i naprawdę pomaga. 

Oczywiście łącze go z innymi domowymi specyfikami takimi jak krystaliczna witamina C, syrop z cebuli i czosnku z miodem, inhalacje z olejków itp. Trudno czasem ocenić co konkretnie pomogło, ale jedno wiem na pewno moje dzieciaki chorują dość często, ale tylko na przeziębienia i naprawdę już dawno nie musieliśmy odwiedzać lekarza! Warto!

Dla zainteresowanych postanowiłam krok po kroku opisać sposób wyrobu super toniku, przy okazji robienia kolejnej dawki porobiłam nawet kilka zdjęć :)

Przepis na super tonik


Co potrzebujesz?


czosnek (najlepiej z działki lub po prostu polski)
korzeń chrzanu (na ryneczku od działkowiczów)
korzeń imbiru (po prostu w sklepie na wagę)
ostra papryka (najlepiej habanero, może być chilli)
cebula (kupiłam bio z Lidla)
ocet jabłkowy (bez konserwantów, mętny np. z Rossmanna lub własnej roboty)


Wszystkie składniki potrzebujesz w równych ilościach, ale pod względem objętości po zmieleniu. Wychodzi na to, że trzeba to zrobić na oko. w praktyce kupuję paprykę habanero w Piotrze i Pawle (jest najdroższa ze wszystkich składników- 29,99 zł/kg) i pod nią kupuje na oko resztę :)

Do zrobienia toniku przyda się również kilka gadżetów:

gumowe rękawiczki
okulary do pływania (hehe są niezastąpione!)
maszynka do mielenia mięsa z szatkownicą (jeśli nie masz to po prostu tarka)
duży słoik lub kilka mniejszych (najlepiej ciemne szkło)
butelki z ciemnego szkła na produkt finalny

Zakładamy gumowe rękawiczki i zaczynamy od obrania wszystkich produktów tj. czosnek obrać ze skórek, chrzan obrać i pokroić na mniejsze części, imbir pokroić, z papryki wyciąć zielone części i ewentualnie gniazda nasienne, cebulę obrać i pokroić na mniejsze części.

Po tych zabiegach warto wszystko przemyć wodą, a cebulę pokroić na te mniejsze części na samym końcu, bo właśnie wtedy zaczyna się szczypanie w oczy i warto założyć okulary do pływania, są szczelne i naprawdę się sprawdzają. Pierwszy raz jak robiłam tonik przeżyłam dramat przy mieleniu, zwłaszcza cebuli i chrzanu!

Jeśli chodzi o paprykę to kapsaicyny, o która nam chodzi, najwięcej znajduje się właśnie w nasionkach. Jeśli chcesz używać resztek tych produktów jako przyprawy do zup i mięs po zlaniu już toniku to warto pestki usunąć, jednak jeśli zależy ci na mocnym toniku to lepiej pestki zostawić do moczenia.

Ok, warzywa mamy już przygotowane więc rozstawiamy maszynkę (tudzież tarkę, ale szczerze współczuję) z szatkownicą, aby mielić na duże oczka. Za pierwszym razem miałam szczytny cel i użyłam przystawki która trze np. ziemniaki na placki ziemniaczane, jest to drobniejsze tarcie i wydawało mi się, że dzięki temu więcej dobroczynnych składników przejdzie to toniku. Pewnie moje założenie jest słuszne, ale to było okropne, bo produkty takie jak imbir i chrzan są bardzo twarde i maszynka nie dawała rady. Przystawka co chwilę wyskakiwała ze ślimaka i trzeba było wszystko rozbierać... Masakra:(

Tak więc pozostajemy na dużych oczkach i trzemy to!

Jeśli masz jeden duży słoik to pakujesz wszystko jak leci do niego, możesz wtedy mieszać produkty już w trakcie mielenia. Ja miałam rozłożone tym razem na dwa słoiki, więc tarłam najpierw czosnek, potem cebule itd. i rozkładałam na dwa słoiki po połowie produktu.


Po tym wszystkim zalewamy warzywa octem jabłkowym do wysokości 2 cm nad pierwotnym poziomem warzyw. Trzeba się temu przyjrzeć, bo warzywa unoszą się do góry wraz z płynem. Szczelnie zamykamy słoiki i odstawiamy w ciemne miejsce np. do szafki.

Codziennie wyciągamy nasz specyfik i mieszamy drewnianą łyżką i znów zamykamy.

Po dwóch tygodniach tonik jest gotowy :)

Odcedzamy go i wyciskamy drewnianą łyżką, a potem zlewamy do ciemnych butelek przez plastikowy lejek. Tonik odstawiamy do ciemnego miejsca, nie musi to być lodówka, wystarczy trzymać go w szafce. 

Odciśnięte warzywa można wykorzystać jako przyprawę jak już wspominałam.



Jak stosować tonik?

Jako kurację oczyszczającą dla profilaktyki stosujemy tonik 3-4 razy dziennie po 1 łyżce przez 10 dni.

Dzieci tak samo, ale po 1 łyżeczce. Ja podaję już mojej 1,5 rocznej córci.

Przed podaniem trzeba butelkę wstrząsnąć, ponieważ cenny osad gromadzi się na dnie!

Nigdy nie stosujemy na pusty żołądek!!!

W razie przeziębienia stosuję tak samo, ale do 6 razy dziennie, aż do ustąpienia objawów.


Dajcie znać jak wam się podoba przepis, czy próbowaliście i jak działa na was :)

sobota, 15 listopada 2014

Czym różni się soda kaustyczna od kalcynowanej i oczyszczonej?

Właśnie zgłębiam temat zmiany proszku do prania w zmywarce na coś bardziej eko i przy okazji znalazłam przepis na taki proszek własnej roboty. Patrzę a tam w składzie soda kalcynowana i oczyszczona. Zaczęłam sobie szukać na allegro co i ile kosztuje, a tu jeszcze jakaś soda kaustyczna mi wyskoczyła, więc postanowiłam zgłębić temat na tyle, aby zrobić w głowie porządek i przy okazji dobrze kupić:P

Z mojego dochodzenia wyszło, że:

Soda kaustyczna – to wodorotlenek sodu NaOH, silnie żrący, wykorzystujemy do produkcji mydła.

Soda kalcynowana – to węglan sodu Na2CO3, stosuje się również w produkcji mydła i wyrobów piorących, tym rodzajem potocznie nazywanej sody zmiękczamy również wodę do prania ubrań czy naczyń w zmywarkach.

Soda oczyszczona – wodorowęglan sodu NaHCO3, stosowany w proszku do pieczenia, jako środek na nadkwasotę, pochłania również nieprzyjemne zapachy i wilgoć, oraz zmiękcza wodę.

Polecam kupować te produkty w większej ilości np. po 1 kg na serwisach aukcyjnych, wychodzi znacznie taniej jeśli kupimy więcej, bo koszt przesyłki się rozkłada. Możemy np. namówić koleżankę lub sąsiadkę i złożyć się razem.

Prosty i szybki przecier pomidorowy


Ostatnio patrzę, a tu w wersji roboczej przepis na przecie pomidorowy, choć prawdziwych pomidorów już nie ma postanowiłam dokończyć post, może komuś sie przyda na przyszły rok :)

Pomidory na taki przecier kupuję u sprawdzonego hodowcy, który ma własne szklarnie i wiem, że bardzo niewiele nawozi i pryska swoje pomidory z tego prostego powodu, ze go na to nie stać.

Ostatnio dowiedziałam się z pewnego źródła, że pomidory polne są codziennie pryskane, ponieważ są bardzo narażone na różnego rodzaju szkodniki, natomiast te szklarniowe pryska się tylko raz, gdy kwitną lub mają jeszcze zielone i małe pomidorki. Okres karencji jest więc o wiele dłuższy. Gdy teraz tak patrze na ryneczku na pomidory to te polne oczywiście są tańsze. Latami czekałam na polne, bo wydawały mi się zdrowsze, czar prysł... 

Wracając do przecieru, dowolną ilość pomidorków sparzam wrzątkiem, a następnie rozpoczynam najżmudniejszy etap pracy, czyli obieram je ze skórek, przepoławiam i wycinam zielony środek, resztę wrzucam do dużego gara, w którym będę je gotować. Jeśli kupimy duże pomidory i porządnie je sparzymy, czynność ta nie będzie wielkim utrapieniem :)



Gdy już zakończymy czyszczenie wstawiamy gar na kuchenkę i zagotowujemy. W między czasie wyparzam słoiki w piekarniku (130 st. C przez 20 minut), a dekielki zagotowuję w wodzie. Gdy pomidorki nam się zagotują dodaję do nich soli wedle smaku. Na tym etapie można dodać też inne przyprawy wedle upodobania np. pieprz, paprykę, cukier czy liście pietruszki. Następnie biorę ręczny blender i wszystko miksuję. Zupełnie nie przeszkadzają mi pestki w przecierze, nie wiem o co chodzi, ale ja się ich wcale nie pozbywam, nie przecieram nie cuduję i dlatego szybko i sprawnie to idzie! Jeśli chcemy uzyskać gęsty przecier należy go odparować przez jakiś czas, ja jednak się w to nie bawię i od razu zaczynam przelewać do wyparzonych słoików i butelek. W między czasie wyciągam i wycieram do sucha dekielki, którymi zakręcam słoiki. po tej akcji pozostaje już tylko drobna pasteryzacja od 5-10 minut w zupełności wystarcza.

I to wszystko, proste prawda? 

Dajcie znać jak wy to robicie i czy sprawdził się wam mój sposób.

poniedziałek, 8 września 2014

Jak wyczyścić przypalone żelazko ceramiczne!

Hurrra!

Udało mi się! A już myślałam, że nie dam rady:)

Otóż od pewnego czasu jestem posiadaczką żelazka ceramicznego. Dotąd zawsze miałam żelazka z teflonową stopą, a tu taka nowość. przy teflonie nigdy nie zdarzyło mi się, abym coś przypaliła, w sensie żeby jakieś spalone resztki pozostały na stopie żelazka. Tymczasem na nowym żelazku pojawiły się dwa duże miejsca z brązowym czymś przypalonym. Nawet nie wiem kiedy to się stało, bo generalnie niczego nie zniszczyłam a tu takie coś. No nic mąż obiecał, że weźmie się za to i spróbuje zetrzeć jakimś rozpuszczalnikiem. Pierwsze podejście skończyło się totalnym fiaskiem, przy drugim, do którego kupił specjalnie jakiś mocniejszy rozpuszczalnik, to samo... 

Generalnie mogłam prasować i nie przeszkadzało mi to do momentu, gdy spalenizna pozostawiła ślady na białej bluzce mojej córki. Wtedy powiedziałam dość i postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce:P

Próbowałam kilkoma sposobami, które na nic się nie zdały. Mianowicie:

1. Szorowanie cifem i gąbką do mycia naczyń (szorstką stroną).
2. Rozgrzanie żelazka na maxa i próbowanie wytarcia tego czegoś w niechcianą bawełnianą szmatkę.
3. Prasowanie rozgrzanym żelazkiem warstwy kuchennej soli, wysypanej na gazecie (wiele źródeł internetowych podawało to jako sposób rewelacyjny, ale nie w przypadku mojego żelazka).
4. Wreszcie zrobiłam pastę z proszku do pieczenia i wody, nałożyłam, a później szorowała, ale nic z tego...

Wypisałam wam wszystkie te sposoby, żebyście oszczędzili sobie waszego cennego czasu. Teraz napisze wam o dwóch rewolucyjnych produktach, które zaskoczyły mnie mile już nie jeden raz, ale tym razem, az nie wierzyłam. 

Ocet i soda oczyszczona plus gąbeczka z czyścikiem.

Żelazko rozgrzałam, po czym odłączyłam od prądu, poczekałam, aż trochę przestygnie i zaczęłam szorować gąbką namoczoną w occie, a na to posypana soda oczyszczona. Taka mieszanka pieni się i super usuwa różne zabrudzenia. Z mojego doświadczenia wynika, że im żelazko jest gorętsze tym lepiej, trzeba jednak uważać, aby się nie poparzyć. Sodę nakładałam wielokrotnie i wytrwale czyściłam, nastaw się na max 10 minut intensywnej pracy :) Nie zniechęcaj się, jeśli żelazko wystygnie, wyczyść je do sucha i ponownie rozgrzej, odłącz od prądu i szoruj dalej. U mnie poskutkowało i śmiem twierdzić, że ta metoda usunie każde tego typu przypalenie, bo moje było naprawdę z wyższej półki :P

Bardzo żałuję, ze nie zrobiłam zdjęcia przed rozpoczęciem szorowania, ale każdy z was może wypróbować tą metodę na swoim żelazku i przekonać się o prawdziwości tego co piszę :)

Dajcie znać w komentarzach czy się wam udało!

Buźka!

środa, 21 maja 2014

O mleku słów kilka :)


Nie wiem jak u was, ale w mojej głowie w pewnym momencie zrobiło się duże zamieszanie, gdy mit „Pij mleko będziesz wielki” został drastycznie obalony przez pewnego wykładowcę z RPA, który powiedział coś wprost przeciwnego i przedstawił mleko w najgorszej odsłonie…

Musiałam zbadać temat samodzielnie i od podstaw, aby móc podjąć samodzielną decyzję w dodatku zgodną z moim sumieniem.

Dzisiaj nie będę pisała za i przeciw w tej debacie, myślę, że każdy może dużo o tym poczytać. Podzielę się jednak z wami moimi decyzjami i spostrzeżeniami.

Więc krótko powiedziawszy stwierdziłam, że nie od parady Bóg powiedział w Biblii, że ziemia Kanaan do której miał wejść Izrael jest ziemią „mlekiem i miodem płynącą”. Musiało to oznaczać, że mleko było spożywane przez Izraelitów, co więcej w tamtych czasach było synonimem bogactwa. Jednak niektóre argumenty przeciw tez do mnie przemawiają, wypadkowa tych myśli objawiła się postanowieniem ograniczenia spożycia mleka, bo naprawdę wiele tego było, ale nie chciałam go wykluczyć z mojej diety całkowicie, a już na pewno innych produktów mleko pochodnych, które uwielbiam. Po za tym właśnie staram się spożywać więcej produktów mlecznych niż samego mleka. Nie potrafię jednak odmówić sobie od czasu do czasu szklanki mleka z kakao.

Jeśli jesteśmy już zdecydowani, że nie odstawiamy mleka do lamusa musimy zdać sobie sprawę z tego, że istnieje ogromna różnica w mlekach jakie są oferowane na półkach sklepowych.
Dlatego w tym miejscu zajmiemy się recenzją różnych rodzajów mleka. 

Po pierwsze mamy od jakiegoś czasu do czynienia na półkach sklepowych z czymś w rodzaju „Łąkowe” lub „Wiejskie”, a słowa mleko nie uświadczysz na etykiecie. To taka podróbka jak przy masłach. W składzie takiego czegoś znajdziemy jakieś pomyje z mleka, a żeby pojawiły się jakieś procenty zawartości tłuszczu dodawany jest (UWAGA) tłuszcz roślinny! No jak można? Odpowiedzi nie dostanę, bo dla pieniędzy zrobi się wszystko:/ Pod żadnym pozorem nie kupcie tego świństwa, bo to nawet mlekiem się nie nazywa! 

Druga kategoria bardzo szeroko znana i lubiana to wszelkie mleka w kartonikach UHT. Kiedyś kupowałam tylko takie, bo po co w ogóle inne, dzisiaj robię to w ostatecznej ostateczności, czyli prawie nigdy :P  Metoda UHT to taka w której mleko zostaje poddane wysokiej temperaturze w ciągu kilku sekund, a następnie błyskawicznie zostaje schłodzone. To nie prawda, że mleko to jest nadal prawie tak samo wartościowe jak mleko „prosto od krowy”! Jak nauczyła nas znamienna reklama, PRAWIE robi wielką różnicę! Przede wszystkim mleko pozbawiane jest drogocennych bakterii mlekowych (bo o to przecież chodzi, aby się nie psuło), licznych witamin, a białka znajdujące się w nim zmieniają swoją strukturę przestrzenną i są obce naszym organizmom! Takie mleko ma długi termin przydatności jednak po jego otwarciu nie należy go przechowywać w temperaturze pokojowej, bo obca flora bakteryjna rozpoczyna swój rozwój, co często prowadzi to wytworzenia patogennych substancji. No nie wiem, mnie to raczej nie przekonuje tym bardziej, że z takiego mleka nie możemy w domu zrobić własnych przetworów.

Trzeci rodzaj to mleko pasteryzowane, które poddawane jest temperaturze około 100 st. C. W wyniku tego procesu tracimy 10% minerałów i witamin i do 99% bakterii, jest to zdecydowanie lepsze niż metoda UHT. Takie mleko musi być przechowywane w warunkach chłodniczych co świadczy o tym, że jest możliwość zrobienia z niego innych przetworów, przy odrobinie szczęścia :P Gdy nie mam czasu pojechać dalej i kupić innego mleka to poprzestaję na zwykłym pasteryzowanym z Biedronki, ale to nadal nie jest to czego szukamy!

Czwarty rodzaj, który stosunkowo nie dawno odkryłam to mleka poddawane mikrofiltracji i późniejszej pasteryzacji nie przekraczającej 70 st. C. Jest ono stosunkowo świeże i mało przetworzone, nie jest też zupełnie pozbawione mikroflory typowo mlecznej. Takie mleko oferuje nam firma Piątnica i Robico (dodatkowy plus za szklaną butelkę). Jeśli znacie jeszcze inne dajcie mi znać. Po takie mleko muszę zrobić wycieczkę do Carrefoura, ale warto :)



I piąty ostatni rodzaj to mleko niepasteryzowane, od krowy. Nie każdy ma dojścia, ale pewnie słyszeliście już o mlekomatach! Mogę poświadczyć, że to mleko jest prawdziwe, bo widziałam na własne oczy dojone krowy i mleczko płynące prosto do specjalnych kanek, które później są umieszczane w mlekomatach. Znajomi z małej wioski w Bieszczadach obsługują w ten sposób kilka mlekomatów w okolicy Krosna i Rymanowa Zdrój! Polecam, to prawdziwe mleko, które można nastawić na zsiadłe, z niego robię domowy jogurt i wreszcie można próbować zrobić domowy serek :) Mam nadzieję, że niedługo podzielę się z wami moimi przepisami :)

Mam nadzieję, że zachęciłam was do poszukiwania prawdziwego mleka, takiego które w zrównoważonych ilościach nie wyrządzi nam szkody, a przy okazji nie będzie bezwartościowym produktem.
Jeśli macie jakieś info o innych mleczkach z kategorii czwartej i piątej to dajcie znać:)


piątek, 16 maja 2014

Ze śmietaną może być różnie :)

Temat śmietany przerobiłam jakiś czas temu szukając na sklepowych półkach takiej, która by mi odpowiadała składem. Temat rzeka… oczywiście rzeka śmietany :P

Kto choć raz pokusił się o prześledzenie składu śmietany, którą kupuje dobrze wie, że dzisiaj ciężko znaleźć śmietanę na której nie ma składu. Dlaczego? Bo prawdziwa śmietana to ŚMIETANA! Koniec basta! Nic dodać nic ująć! Ponieważ jest to wtedy produkt jednoskładnikowy producent nie musi zamieszczać składu! Proste jak drut.

Śmietana z Piątnicy, którą stosowałam namiętnie zanim się zainteresowałam tym tematem ma skład i to baaardzo szeroki :P Znajdziemy tam skrobię modyfikowaną, mleko w proszku, zagęstniki, a na sam koniec kultury bakterii mlekowych… (chyba dla polepszenia humoru – bo przecież skoro są bakterie to jest wszystko w porządku)! Jednym słowem: MASAKRA!

Najfajniej byłoby mieć dostęp do śmietany od prawdziwego gospodarza, ale wiadomo o taką trudno. Choć warto spróbować, u mnie w Toruniu czasem uda mi się upolować na ryneczku, wczesnym rankiem w piątek (po 9 to nie ma już śmietany i masła, tylko twaróg można wyhaczyć :P).

Zazwyczaj jednak nie uda mi się z Małą wygramolić tak szybko z domu, więc szukałam wytrwale na półkach sklepowych. I oto jest! Znalazłam! Prawdziwa śmietana zapakowana w kubeczek! Czyli jednak można robić masowo coś co nie potrzebuje polepszenia?
Oto moja ukochana, wytęskniona:







Śmietana z Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej w Łobżenicy. Skład ma, ale czytamy w nim: śmietana o zawartości tłuszczu 18%, czyste kultury bakterii. Polecam!

Jeśli udało wam się znaleźć dobre śmietany innych firm, dajcie znać w komentarzach!

czwartek, 15 maja 2014

Syrop z szyszek sosny zwyczajnej i przepis na smarowidło z ususzonych pędów


Tym razem syropek zrobimy z szyszek, a nie pędów. Szyszki te są zeszłoroczne i na drzewach rosną w takiej postaci jak poniżej na zdjęciu. Zrywamy ile chcemy i przynosimy do domkuJ




Szyszki myjemy pod bieżąca wodą, delikatnie osuszamy i kroimy na cienkie plasterki.




A teraz rzecz jasna układamy w wyparzonym słoiku i przesypujemy cukrem lub zalewamy miodem, dodatkowo każdą warstwę ugniatamy gocą. Tak jak w przypadku pędów z sosny, szyszki odstawiamy na słoneczny parapet na około miesiąc, potem zlewamy powstały syrop do butelki przez gazę i wstawiamy do lodówki J

Proste prawda?



Moje szyszki i pędy stoją na „słonecznym parapecie”, a słońca niestety coś brak.

Obiecałam jeszcze, że napisze wam sposób na smarowidło z ususzonych pędów sosny.
Otóż kilka pędów rozcieramy w moździerzu i zalewamy je nierafinowanym olejem rzepakowym lub oliwą z oliwek. Pozostawiamy na parę godzin do macerowania, a potem olej przepuszczamy przez drobne sitko i łączymy go z wazeliną, dla wzmocnienia efektu możemy dodać kilka kropel olejku z mięty pieprzowej (pamiętajmy, aby był to olejek, który można stosować na skórę). Bardzo pomaga na mokry kaszel i inhaluje przy katarku.


Mam masę pomysłów codziennie na jakiegoś posta, szkoda tylko, że brakuje mi czasu do pisania.
Dzisiaj kładę Małą do spania i lecę do ogródka (musze w końcu posadzić pomidory i ogórki)J


Do usłyszenia!

wtorek, 13 maja 2014

Syrop z pędów sosny zwyczajnej!

Tak to czasami bywa, że jakaś nowinka zlatuje się do mnie z kilku stron w tym samym czasie.
Rok temu nic nie wiedziałam o czymś takim, że istnieje możliwość zrobienia syropu z pędów sosny, a tu nagle w tym roku na wiosnę usłyszałam to od trzech koleżanek w przeciągu miesiąca.
W końcu postanowiłam sama sprawdzić jak to się robi i czemu dokładnie to służy.

Na przełomie kwietnia i maja kiedy sosny wypuszczają nowe pędy, wybieramy się na spacer do lasu w celu nazbierania młodych pędów.
W sumie to najlepiej znaleźć miejsce gdzie rosną młode sosny, ponieważ tych kilkunastometrowych nie dosięgniemy:P Generalnie zbieranie takich pędów w lesie jest chyba nielegalne i gdyby nas przyłapał leśnik to może nam wlepić mandat.

Ja znalazłam niedaleko domu miejsce pod lasem, które do lasu nie należy, jest zaliczane jako grunty łąkowe, ale rośnie tam mnóstwo dwumetrowych młodych sosenek. W takim miejscu chyba jurysdykcja Państwowych Lasów nie sięga:P

Pamiętajmy jednak, aby zrywać tylko po kilka pędów z każdego drzewka, aby za bardzo nie zaszkodzić jednej roślinie.



Do przygotowania syropu z pędów potrzeba:
- ok. 0,5 kg młodych pędów sosny
- ok. 400 g cukru lub miodu
- słoik
-drewniana goca

A robimy to tak:
Pędy wrzucamy do słoika porcjami i przesypujemy cukrem lub zalewamy miodem, każdą warstwę ugniatamy drewnianą gocą. 
Zakręcamy przykrywką nie do końca lub nakładamy kuchenny ręczniczek jednorazowy i zabezpieczamy gumką recepturką.



Słoik odstawiamy najlepiej na słoneczny parapet, co kilka dni zaglądamy i mieszamy.
Czekamy minimum 4 tygodnie, aż w słoiku będzie dużo syropu.
Wtedy przelewamy do wyparzonej szklanej buteleczki lub słoika przez gazę.
Przechowywać należny w suchym i chłodnym miejscu, ja dla bezpieczeństwa wstawię mój do lodówki. 


Moje pędy macerują się w miodzie od niedzieli i puściły już sporo soku. Ja zrobiłam małą porcję, bo nie wiem czy dzieciaki w ogóle będą chciały to pić, jak się sprawdzi to w przyszłym roku zrobię masową produkcję:)

W temacie sosny oprócz syropu z pędów można je także ususzyć, a później robić odwar do picia. Pędy suszymy w pokojowej temperaturze, ponieważ w suszarce stracą zbyt wiele swoich olejków. Gdy wyschną ok. 2 tygodnie (dla pewności) wkładamy do czystych słoików i zakręcamy.

Przepis na taką herbatkę jest bardzo prosty. Do szklanki wrzucamy kilka pędów i zalewamy wrzątkiem, zaparzamy 10 minut. Kiedy herbatka przestygnie dodajemy 2 łyżki miodu (lub do smaku jak wolisz). Pamiętaj żeby miód dodawać do przestygniętej herbaty, aby nie tracić jego cennych właściwości!

Na koniec wypadałoby napisać po co tyle zachodu. Taki syrop czy herbatkę aplikujemy sobie podczas pierwszych objawów przeziębienia zwłaszcza gdy pojawia się kaszel. Wyciąg z sosny ma działanie wykrztuśne i odkażające górne drogi oddechowe. Sprawdzi się tez przy zapaleniu oskrzeli lub zatok, ponad to działa moczopędnie i podnosi naturalna odporność organizmu.

Moje zainteresowanie sosną nie maleje już niebawem dodam wam prosty przepis na smarowidło z sosnowych pędów i syrop z kwiatostanów i szyszek sosny. Tymczasem nazbierajcie pędów!:)




poniedziałek, 12 maja 2014

A więc od początku...

Z założeniem tego bloga nosiłam się bardzo długo. Powstał on w sumie z potrzeby usystematyzowania wszystkich spraw którymi się interesuję buszując w sieci. Mam już nie mały mętlik w głowie, a tu będę się starać wrzucać ciekawe dla mnie tematy, które jak mam nadzieję zainteresują też inne osoby. 

Nie jestem zbyt dobra w pisaniu, ale mam nadzieję, ze mi to wybaczycie, a z czasem może się bardziej wyrobię. Postaram się być systematyczna w pisaniu, przede wszystkim spraw, które będą ważne dla danego sezonu. Znajdziecie tu przepisy na zdrowe posiłki (wiem, że to pojęcie względne i każdy ma swój stopień zaangażowania, ja jestem już w jakimś stopniu tym pochłonięta, ale nie wszystko jeszcze porzuciłam:P), przepisy na zrobienie różnych przetworów, syropów z tego co nam natura daje, pojawią się informacje o ziołach i ogrodnictwie, suplementach i innych zdrowych rzeczach. A co jeszcze to czas pokaże:)

Zapraszam do lektury i komentowania!

No to zaczynamy!!!:)